Komentarze: 7
Najpierw sygnał: M. nowy. Odpuściłam. Potem sms z pytaniem co u mnie. Odpowiedziałam. Potem rozwinięcie tematu, niezrozumienie. Przeprosił. I zapytanie w bardzo dziwny sposób czy między nami coś kiedyś będzie. W rówinie dziwny sposób oświadczyłam, że nie wiem, że nie znam, że nie jestem pewna, że czasu zbyt mało. Zrozumiał. Ale ja nie zrozumiałam. Nie do końca. Bo czasu choć mało to zarazem wystarczająco wiele i choć nie znam to znam na tyle, by powiedzieć, że tak, że oczywiście, że od dziś, od zaraz. Jednak nie napisałam tego. Poczekam kolejną 'wieczność' na poznawanie. Potem dopiero... Bo wszystko w jego proroczych rękach.
Ale nie on jeden. Bo przecież jeszcze nieobecny. Nie było go, zawiódł - to jak by z serca uciekł. Ale na chwilę. Na czas nieokreślony. Bo nie liczyłam ile czekałam. Godzinę, dwie? Potem znów głos w telefonie, znów łza w oku ze wzruszenia. Głos ma jak trąbka anioła pod poduszką śpiących przemilczanych. Cichy i jakże spokojny.
Pokorna jestem. I już się nie boję. I nawet wzrok woźnego ze szkoły zaczyna sprawiać przyjemność. Szalona!
Uczulenie okropne, ból i szczypanie nie pozwala mi racjonalnie myśleć i cokolwiek racjonalnie czuć inaczej niż fizycznie. Uczulenie na krem do depilacji. Nogi czerwone, blące. A krwistoczerwone usta przerżnięte na pół. I Three Days Grace w głośnikach.