Zimno. Zamknęłam okno, przyciemniłam światło i przytuliłam się do koca. Rozmyślałam. Długo i ogólnie. W głośnikach dało się słyszeć 3 Doors Down. Teraz wiem, że w spokoju za jaki cenię siebie samą jest zalążek buntu. Buntu młodości. Ale o dziwno buntu przeciwko sprawom i prawdom nie starszego a jedynie młodego pokolenia. Ja nie sądzę, żeby młodzi byli przyszłością. Nie twierdzę, że nie istnieją wybitni - wyjątki. Wybitni dla mnie nie koniecznie mają jakikolwiek talent manualny, nie koniecznie potrafią pisać w sposób lepszy niż inni. Wybitni w moim przekonaniu to ludzie potrafiący czuć, kochać i myśleć odstając przy tym od zasad czucia, kochania i myślenia pozostałych. Istnieje we mnie przekonanie o samotniczej izolacji wybitnych jednostek. To tłumaczy fakt, że zdecydowanie bardziej wolę przebywać w domu, w samotności niż w otoczeniu innych.
Bronię się przed światem. Bronię się przed tym, co uważam za puste i płytkie. W moim przekonaniu takie są właśnie przekonania większości ludzi młodych. Lecz bronić się przed tym nie potrafię. Nawet w szkole, w klasie mojej nawet część ludzi ma swoje własne zdanie, że najważniejsza jest moda, nowy telefon, nowa fryzura. Z takimi ludźmi nie ma nawet o czym porozmawiać. Bo nawet i może potrafię rozmawiać na takie tematy. Ale przez chwilę, może dwie. Potem dławię się tym. Ja wolę drążyć temat bardziej ambitny a oni przystają na tych mało życiowych problemach. I nie wiedzieć czemu gdy przebywam w otoczeniu takich ludzi zaczynam się buntować. I gdyby nie moje serce pacyfisty, to chyba już bym się zemściła za to jacy są a jacy nie są. I że mimo, że są jacy są to sądzą, ze są fantastyczni i najlepsi. Lekko żałosne.
Przyłapana na płaczu z oczyma skierowanymi kilka kilometrów przed siebie zostałam zapytana dlaczego. I ja, choć starałam się jak mogłam najbardziej, nie potrafiłam określić i powiedzieć nawet samej sobie co jest przyczyną. Bo jeśli nawet zacznę starać się tłumaczyć sobie co jest powodem artystycznej sądy w głąb mojej - jakże kochanej i wbrew pozorom spokojnej! - jaźni, pisania o samotności dusz wybranych, o pięknie największym, gdy mało użytecznym, o uczuciach najcenniejszych, gdy bezinteresownych i podzielonych, zacznę mówić, że powodem jest żal jaki wywołują gesty, widoki, dźwięki i nawet zapach. Że żal mi też tych, co nie mają w sobie tyle sentymentu. Bo choć im może być lepiej w życiu, bo mniej cierpią i płaczą, to oni na przyszłość będą jak kamienie. My za to, jak powietrze dookoła tych kamieni - zawsze ciepli i pełni wszystkiego.
Z rękona splątanymi na piersi usłyszałam trzask zamykających się drzwi. Nie odwróciłam się. Bo i po co. Zostałam znów sama. Oparta pośladkami o stolik, z twarzą skierowaną do okna milczałam. W głowie kłębiły się tysiące myśli, jeden kierunek i kilka imion. Nie odpowiedziałam na zadane wcześniej pytanie. Nie odezwałam się słowem, choć narastała ilość pytań i ton zadawania ich. Nie słuchałam nawet słów, tłumaczących mi, że tak nie można, że mam dopiero kilkanaście lat i myśli o własnej egzystencji powinnam zostawić dla umierających. I choć ja słuchać nie chciałam, te słowa utkwiły mi w pamięci. Pozostawiona samotie rozmyślałam. Nie, nie o swojej egzystencji. O życiu innych.